Szaleńczy bieg wciąż trwał. Łapy już dawno osiągnęły swój limit wytrzymałości, lecz jakimś cudem były w stanie nieść mój ciężar dalej. Ignorowałem wszystko wokół. Metaliczny smak w pysku, zimno, które otulało moje zakrwawione futro. Rany chyba nie były mocno głębokie, ale średnio się na tym znałem. Wiedziałem, że rana na karku była mocno ograniczająca. Pulsujący ból, jaki z niej płynął, mocno ograniczał mój oddech. Dlatego też ciężko dysząc, walczyłem o każdy dech. Musiałem mieć też ranę gdzieś nad okiem, bo krew przysłaniała mi obraz prawego oka. Przez to, niejednokrotnie obijałem się o rosnące wokół drzewa. Dodatkowo kilka ran na grzbiecie, pogryzione łapy i ogon. Cudem uszedłem z życiem. Te cholerne... Jak tylko odzyskam siły, przysięgam, że przerwę ich gardła i przeciągnę ich truchła przez cały kontynent. Przed oczami wciąż miałem ten obraz, ten makabryczny obraz moich bliskich... Mira... Moja mała, drobna Mira... Pierwsza wadera, do której się przywiązałem po śmierci mojej matki. Przecież ona była jeszcze szczeniakiem. Niestety, ich to nie obchodziło. Zamordowali z zimną krwią wszystkich, młodych, starszych, zdrowych, chorych, wszystko, prócz mnie. Cholera! Czemu musiałem pomylić drogę?! Może wtedy, może gdybym tam był! Oni by żyli... Nigdy nie zapomnę tego ohydnego rechotu. Ich to nie ruszyło... Zabili bezbronne wilki... Wciąż zastanawiam się dlaczego. Przecież nie szukaliśmy kłopotów. Byliśmy po prostu wędrowcami, bez własnego miejsca na ziemi. Stella, najdelikatniejsza samica, jaką znałem, ona nigdy nie szukała kłótni czy wojny. Widok jej wnętrzności będzie mnie prześladował, póki nie zemszczę się na tych pchlarzach. Zadbam o to, by zapłacili za wszystko. Zapłacą za wszytko, co zrobili! Za każdego martwego wilka! Zadbam o to! Póki sam nie znajdę się w piachu!
Jedna z moich łap trafiła na nierówność pod śniegiem. Nieprzygotowana na to, łapa ugięła się, a ja poleciałem prosto w zaspę. Głośne i bolesne warknięcie wydobyło się z mojego pyska. Miałem wrażenie, że słyszę tych sukin***ów za sobą. Zebrałem resztę sił, by się podnieść. Miejsce mojego upadku było poplamione moją krwią.
~ Cholera... Zostawiam ślady ~ Pomyślałem, lecz nie miałem czasu na ich zacieranie. Ruszyłem biegiem, lecz czułem teraz ogromny ból w łapach. Adrenalina przestała działać, a moje ciało, coraz bardziej wyczerpane, domagało się odpoczynku i regeneracji. Niestety zatrzymanie się i odpoczynek byłoby równe śmierci. Zostawiałem jasne wskazówki w postaci śladów łap i krwi. Mogłem liczyć tylko na to, że coś ich zatrzymało. Starałem się zachować podczas biegu czujność. Nie znałem tych terenów, nie wiedziałem, co czyha za rogiem. Starałem się ich zgubić, to był mój priorytet. Nie mogłem dać się zabić. Martwy nie dokonam zemsty. Metaliczny smak i zapach krwi to jedyne co zakodowało się w moim umyśle. W pewnym momencie znów upadłem. Tym razem śnieg rozpylił się na mój pysk. Chłód od razu skojarzył mi się ze śmiercią. Z trudem wstałem. Dostrzegłem, jak bardzo moje łapy się trzęsą z wysiłku. W pewnym momencie ugięły się pode mną, przez co prawie upadłem.
— Gdzie jestem? - spytałem ochryple. Może słowa zabrzmiały o wiele chłodniej, niż się spodziewałem i dość złowrogo, ale nie miałem sił, by się poprawić. Zauważyłem, że nieznajoma spojrzała na mnie, lecz nie odpowiedziała od razu. Wydawała się zdenerwowana moją osobą.
— Nieważne, nie mam zamiaru tu zostać. - dodałem stanowczo i zerwałem się na równe łapy.
— C-czekaj. Nie powinieneś wstawać. Twoje rany... - nie zdążyła dokończyć, ponieważ przerwałem jej głośnym syknięciem. Czując rozrywający ból, ponownie upadłem. W zachowaniu nieznajomej zauważyłem wahanie. Tak jakby część niej mówiła „trzeba mu pomóc”, a druga kazała uciekać. Ciekawe, czy owe części były równe, czy może któraś znacznie przewyższała drugą.
— Cholerni pchlarze. - warknąłem wściekły. Byłem zły, że dałem im się z taką łatwością złapać. Wtedy zorientowałem się, że wadera wciąż tam stoi. Spojrzałem na nią chłodnym spojrzeniem, które było od jakiegoś czasu moim najzwyklejszym spojrzeniem na każdego.
— Gdzie ja do cholery jestem i co tu robię? - spytałem stanowczo, wyczekując odpowiedzi. Coraz bardziej byłem niezadowolony z sytuacji, w jakiej się znalazłem. Nieznajoma wadera zdawała się udzielać mi pomocy, choć tak naprawdę nie wiedziałem, czy mogłem jej zaufać. Co, jeśli tylko usypiała moją czujność? Co, jeśli mogę się spodziewać z jej strony ataku? Postanowiłem się mieć na baczności. Lepiej być przygotowanym na wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz