Uśmiechnąłem się w duchu, przyznając mu duży plusik za tę umiejętność. Stanie w płomieniach nie było aż tak widowiskowe. Przypominało raczej rozpalonego, żarzącego się wilka, który uodparniał się na ataki, lecz ta zdolność słabo się sprawdzała. Za to ta obecna...
Choć podejrzewam, że byłbym w stanie się teleportować, zanim bym się udusił. Nie zdążyłem tego jednak wypróbować. Bańka pękła szybciej. W porę zdołałem przyjąć odpowiednią pozycję i wylądować idealnie na łapach. Spojrzałem na niego, wypinając nieco pierś. Podobało mi się coraz bardziej. Czułem zew walki i chęć kontynuacji. Moje ciało weszło w tryb bojowy, którego dawno w sobie nie potrafiłem obudzić. Należałoby to dokładnie wykorzystać. Byłem także ciekaw, co jeszcze przyniesie nam ten sparing.
Basior wspominał coś o wieczorze i o tym, że wówczas coś nam ponadto pokaże. Nie mogłem się już doczekać, by odkryć, co poza tym ma w zanadrzu. Ja również nie pokazałem mu wszystkiego, aczkolwiek bardziej z przyczyn praktycznych, niżeli z braku chęci. W końcu nie powinno się od razu odkrywać w całości wszystkich posiadanych kart. Byłem zatem pewny, iż jeszcze go zaskoczę. W równym stopniu, co on mnie. Co prawda byłem i wciąż jestem zdziwiony, jak sprawnie szedł nam ten trening, a jednocześnie jak przyjemnie się go z nim prowadziło. Naharys nie był wcale taki zły.
Początkowo mnie irytował tą swoją pewnością siebie i lekką arogancją, ale z drugiej strony to przecież ja zachowywałem się gorzej. Nie dałem nam możliwości poznania się, tylko z grubej rury sprowadziłem go do roli przeszkadzającego robaka. Jakież zatem jest me zdziwienie, gdy po krótkim czasie zacząłem tolerować jego obecność, a teraz czuję, że zaczynam go naprawdę lubić. Śmiało mogę rzecz, że z tej relacji z pewnością rozkwitnie coś pozytywnego. Nie chciałbym oczywiście za bardzo wybiegać w przyszłość, lecz jestem dobrej myśli.
— A pokażecie może jakieś sztuczki? - zapytała z góry Itami, spoglądając na nas z podziwem. Uśmiechnąłem się do niej szeroko, po czym łypnąłem na basiora. Kiwnął delikatnie głową. Zamachałem ogonem.
— Czemu nie? Przynajmniej nauczymy się od siebie nowych rzeczy. - odparłem z entuzjazmem, przekrzywiając łeb w bok. Dając mu niemy znak, by pierwszy zaczął, próbowałem przewidzieć jego ruch. Naharys stanął nagle w dziwnej pozycji, kompletnie niezdatnej do obrony. Rozstawił tylne łapy nierównomiernie, co z pewnością nie sprzyjało unikowi. ~ Co on też kombinuje? ~ Pomyślałem, przypatrując się jego poczynaniom. Uniósł hardo głowę, zdawkowo wykrzywiając usta w znaczący uśmiech. Rzucił mi wyzwanie, które aż odbijało się w jego tęczówkach.
— Możesz doskoczyć do mnie i zaatakować, a ja spróbuję wybronić się i przy okazji sprowadzić cię do parteru.
— Ha, ha! - zaśmiałem się lekko szyderczo, lecz basior tylko się uśmiechnął tajemniczo. — Możesz spróbować szczęścia. Chociaż dam sobie oczy wydłubać, że nie zdołasz zrobić nawet półkroku. - No, może zbytnio przeholowałem, w końcu nie wiedziałem, co szykuje, a nie powinno się nie doceniać przeciwka. Druga sprawa, że w walce nie rzucam się wprost na wroga, ale skoro chce, niech mu będzie. Będę pewnie tego żałować. Jednak czego się nie robi dla wprawy. Przygotowałem się błyskawicznie, wprawiając całe ciało w ruch. Ruszyłem z pełną prędkością w jego stronę, odliczając dokładnie metry, po czym skoczyłem, wzbijając tumany kurzu. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Naharys cierpliwie czekał, po czym napiął mięśnie i odrzucił ciało w bok, łapiąc za mój kark w locie. ~ Ah, tak to sobie ogarnął. ~ Pomyślałem jeszcze, nim wylądowałem pod jego łapami, którymi próbował mnie przygwoździć. Ruch stary jak świat, ale widać ciągle idealny w takich sytuacjach. Luknąłem w górę, napotykając triumfalne spojrzenie basiora. Musiałem przyznać, zyskał mój szacunek. Skubaniec był dobry, ale ja jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa. Uśmiechając się lekko, z pełną determinacją i zadziornością użyłem swych mocy, natychmiast wyswobadzając się spod jego kontroli, po czym zaatakowałem znienacka. Celowałem w bark, lecz o dziwo Naharys instynktownie odskoczył, nim moja łapa trafiła celu. Odsunąłem się na bezpieczną odległość, wyprostowując grzbiet.
— Kurcze, szybki jesteś! Jak się domyśliłeś? - Zapytałem ze zdziwieniem, dokładnie przyglądając się jego reakcji. To właśnie od niej zależało, jaki ruch następnie wykonam. W końcu kolej na rewanż. Nie mogłem pozwolić, by uszedł mu na sucho tamten moment. Musiałem pokazać, że i ja coś potrafię. Poleganie na swoich mocach nie zawsze jest dobre. Obiecałem sobie, iż nie będę jej ciągle używał.
— Szybko się uczę. - odpowiedziałem na jego uśmiech nieco zaczepnie. Widz z pewnością dostrzegłby chytry wyraz oczu, skierowane w stronę basiora. Dla efektu wyprostowałem się, ukazując przy tym swoje kły.
— Skoro tak mówisz, to może teraz ja nauczę czegoś ciebie. - Puściłem mu oczko, obserwując, jak z jego pyska znika ten uśmieszek. Grymas, który go zastąpił, świadczył o tym, że Naharys obawiał się tego, co wymyślę. I słusznie. Miałem pewnego asa, którego zamierzałem teraz odkryć. Nawet się nie zorientuje, gdy będzie leżał na ziemi. Uśmiechnąłem się do siebie w duchu. Kątem oka zerknąłem w stronę Itami, która z zapartym tchem chłonęła widowisko. Jej puszysty ogon uderzał rytmicznie o podłoże, a wzrok uważnie śledził nasze poczynania. Nawet skryta w cieniu wyglądała jak bogini i tylko ślepiec by temu zaprzeczył. No, ale nie czas na "podziwianie". Musiałem się skupić. Wyszczerzyłem kły, chichocząc cicho. Naharys milczał, najwidoczniej niezainteresowany moimi słowami, albo zaoferowany czymś innym. Odpłynął myślami? — Zaczynamy? - Zapytałem zniecierpliwiony, przypominając mu o swej obecności. Zerknął na mnie, kręcąc delikatnie głową. Nie lubiłem być ignorowany, a tym bardziej podczas walki. Ucieszyłem się zatem z na nowo zainteresowanym mną samcem, po czym przyjąłem odpowiednią pozycję. — Stań naprzeciw mnie i spróbuj zamachnąć się pazurami. - Poinstruowałem go, odtwarzając w myślach chwyt. Musiałem zrobić to odpowiednim momencie i z idealną siłą. — Nie przejmuj się, nie musi być lekko, zdążę się obronić. - Jeśli zrobię to za lekko, Naharys bez problemu się wywinie, a jeśli zbyt wolno, zdąży uniknąć ciosu. Wziąłem głęboki oddech.
— Skoro tak mówisz. - Biały wilk był zdecydowany i pewny siebie. Przekrzywił łeb w bok, dokładnie mnie obserwując. — Tylko potem nie każ mi szukać twoich zębów w chaszczach. - Uśmiechnąłem się do niego, podnosząc jedną brew i prychając w duchu, uspokoiłem oddech. ~ Zaraz zobaczymy, kto czyich zębów będzie musiał szukać w chaszczach. ~ Pomyślałem, czekając, aż się zbliży. Naharys wykonał moje polecenie. Ostre jak brzytwa pazury świsnęły tuż przed moim nosem. Brakowało może z kilka centymetrów, by sięgnęły celu, lecz napędzany adrenaliną nie przejąłem się tym zbytnio. Obnażając kły, chwyciłem jego łapę w mocny uścisk, po czym używając jego własnej prędkości i siły zamachu, przerzuciłem basiora przez ramię. Głuchy odgłos uderzania towarzyszył im, gdy Naharys z impetem rąbnął o podłoże. Stanąłem nad nim, z łapą na jego gardle, po czym uśmiechnąłem się triumfalnie. Spojrzenie moje i Naharysa się spotkało. Dostrzegłem w nim, że nie spodziewał się tego, a i ja zyskałem jego szacunek. Moje serce zagalopowało w piersi. Nie sądziłem, że czyiś podziw wprawi mnie w taki stan.
Ruch kawałek dalej zwrócił moją uwagę. Spojrzałem na zadowoloną Itami, która miotała ogonem w powietrzu. Uszka postawione w górze wychwytywały najmniejszy szmer, a niebieskie tęczówki delektowały się przedstawieniem. Zmrużyłem oczy, czując na policzkach gorąc. Ile bym dał, by patrzyła w ten sposób przez cały czas. Nie wiedzieć czemu, pragnąłem być jej herosem, który by się nią opiekował i którego by podziwiała.
— Popisałeś się przed swoją panną? To może teraz łaskawie zejdziesz ze mnie? - Drgnąłem lekko, wytrącony z krainy marzeń, po czym ponownie zlustrowałem ją wzrokiem. Uśmiechnąłem się z rozmarzeniem, dostrzegając na jej policzkach rumieńce. Szkoda, że w tej potyczce nie ma zwycięscy. Może dostałbym nagrodę. Serce zaczęło mi szybciej bić. Potrząsnąłem łbem, odganiając niegrzeczne obrazki. Uwolniłem białego wilka, przysiadając tuż obok Nastała chwila ciszy, ale nie była ona krępująca. Oboje wpatrywaliśmy się w horyzont, zatopieni we własnych myślach. Zerknąłem na niego, a promienie słońca oświetlały nasze sylwetki. Naharys przymknął oczy. Chłonął ciepło. Nasze cienie stanowiło jedność. Uśmiechnąłem się. Korzystając z okazji, dołączyłem do niego. Zrelaksowałem się, pozwalając mięśniom odpocząć. — Wiesz.... - Zerknąłem na niego kątem oka. Basior milczał chwilę, najwyraźniej szukał odpowiednich słów. Nie chciałem go popędzać. Dałem mu czas. — Na początku trochę mnie wkurzałeś. - Parsknąłem głośno, przypominając sobie początek naszej znajomości. Ah, mogłoby się wydawać, że to było raptem wczoraj, a tu proszę. Minęło już trochę czasu, a my żeśmy się nie pozabijali. Ba, cieszyłem się, że jest z nami.
— Tylko trochę? - Zapytałem zaczepnie, szczerząc się jak głupi. Tym razem to on się zaśmiał. Biały wilk łypnął na mnie, lustrując swymi oczyma, po czym zarżnął. Ewidentnie bawiła go nasza słowna potyczka. Tak po prawdzie - to mi też.
— No cóż.... - Naharys udawał, że się zastanawia. Przytrzymał mnie chwilę w niewiedzy, lecz wiadome przecież, że wynik może być tylko jeden. — No dobra... bardzo! - Buchnęliśmy krótkim śmiechem, uśmiechając się do siebie głupkowato. Atmosfera została oczyszczona, a my spędzaliśmy miło czas. Dawne niesnaski odeszły w zapomnienie. Cieszyłem się każdą minutą, spędzoną w jego towarzystwie. Kto wie, co nas czeka na tej misji. Tak wiele może się zdarzyć. Warto zatem wykorzystać ten czas i nieco się podroczyć.
— Tak szczerze, to ty mi też. Z tą różnicą, że nie krążyłem wokół ciebie. - Przypomniałem sobie, jak chodził w kółko, podziwiając moje rude futro i umięśnienie. Widać było, jak podobał mu się ten widok.
— Upewniałem się, że nie zrobiłeś sobie krzywdy. - Drgnąłem na jego wyniosły ton i mrużąc oczy, zerknąłem mu w oczy. Basior odwrócił wzrok z fochem, prychając przy tym lekko. Być może to prawda, lecz uśmiechał się kącikiem warg. — No wiesz, odbiłeś się ode mnie niczym kamyk od tafli wody. - Wzruszył ramionami, jakby to wszystko było moją winą. ~ Oj, tak się nie bawimy. ~ Pomyślałem, podnosząc brew do góry. Pochyliłem się i spojrzawszy na niego od dołu, posłałem mu długie spojrzenie.
— Trzeba było nie stawać mi na drodze.
— Słucham? Że ja tobie?
— A nie?
— Nie przypominam sobie takiej sytuacji. - Naharys przekręcił ostro łbem, sygnalizując, że jest obrażony. Może i bym w to uwierzył, gdybym nie wyczuł jego rozbawienia. — Bardziej ty nie patrzyłeś, gdzie leziesz.
— Tak, tak, wmawiaj sobie.
— O co ci chodzi?
— Przyznaj po prostu, że zwróciłem na siebie twoją uwagę. - Uśmiechnąłem się perfidnie, a oczy zajarzyły się złotem. Figlarnie zamachałem ogonem, poruszając na zmianę uszami. Przedrzeźniałem go nieco. Pokręcił głową. Chyba myśli, że zwariowałem. Co oczywiście nie było prawdą. To znaczy może tylko trochę, ale z głową wszystko było w porządku. To on zaczął. Żeby nie było, że jestem winien tej dziwnej wymiany zdań...
— Masz bardzo wygórowane ego.
— Za to mnie lubisz, czyż nie? - Naharys zakrztusił się powietrzem i zaczął kasłać, a potem wziął gwałtowny oddech, jakbym go tymi słowami uraził. Gdy już przestał umierać, pokręcił tylko głową. Delikatny uśmiech świadczył jednak o rozbawieniu.
— Raczej to ty za mną szalejesz i jeszcze ci to udowodnię, a teraz rusz swoje szanowne cztery litery. Masz ochotę na część drugą?
— A co, już odpocząłeś? - Odpowiedziałem pytaniem na pytanie, a słyszalna zaczepka, wprawiła basiora w dobry nastrój. Zachichotał, kręcąc łbem. Szczerzyliśmy się do siebie chwilę, po czym każdy z nas wrócił na swoje miejsce. Stanęliśmy ponownie naprzeciw siebie, gotowi na dalszy sparing.
— Tym razem spiorę ci tyłek! - Rzekłem pewnym siebie tonem, przyjmując postawę bojową.
— Próbuj szczęścia! - Biały wilk prychnął, rzucając się ku mnie. ~"Graj muzyko"~ Szepnąłem w myślach, sprawnie umykając przed ciosem.
*
Po kilkugodzinnym treningu ruszyliśmy w dalszą drogę. Słońce zachodziło już za horyzont, rzucając przyjemne dla oczu pomarańczowe i fioletowe cienie. Zwierzyna ucichła, a pieśń lasu zakończyła się wraz z ostatnimi promieniami. Delikatny, chłodny wiatr muskał nasze futra, wprawiając je w magiczny taniec. Zadrżałem lekko, czując, jak chłód przenika pomiędzy gęstymi pasmami.
Uśmiechnąłem się i przymykając oczy, chłonąłem te doznania. W powietrzu czuć było delikatną, wieczorną bryzę, która zapowiadała nadejście deszczu. Być może jutro niebo zasnute ciemnymi chmurami, z których kapać będą krople wody, towarzyszyć nam będzie w naszej przygodzie po prawdę. Wprawdzie powinienem nazywać to misją, lecz jak każde zadanie ma w sobie coś odkrywczego i niezbadanego. Niczym nie różniło się to od historii pisanych na zwojach, które miałem okazję przeczytać w bibliotece Sol Rojo na długo przed wygnaniem.
Nagłe ukłucie rozpętało we mnie piekło. I choć minęło tyle czasu, zadra i nienawiść na nowo zapłonęły w ciele, a w serce wstąpił dobrze mi znany lód, szroniąc i pochłaniając wnętrze. Poczułem nieprzyjemne ciarki i kolejny ucisk w klatce piersiowej. Mięśnie napięły się i zadrżały pod wpływem napływających z odmętów umysłu wspomnień. Obrazy przelatywały mi przed oczyma niczym zepsuta płyta. Losowo, szybko, ale dokładnie wiedziałem, co przedstawiały. Były wszystkim tym, o czym nie chciałem myśleć, a jednocześnie tym, co definiowało mnie samego. Wraz z decyzją o pozbawieniu mnie wszystkiego, zniknąłem także ja sam. Owładnięty mackami ciemności i naznaczony piętnem, z bólem ruszyłem w nieznanym mi wówczas kierunku. Stałem się też kimś innym. Zniknęła próżność i dziecięca pewność siebie. Zniknęły uprzedzenia i kolorowe kwiatki przed oczyma. Brutalna rzeczywistość uderzyła we mnie, niczym pchnięty w serce nóż. Chłód wdarł się głęboko, niszcząc dopiero co gojące się rany.
Musiałem jednak przyznać, że wyszło mi to wszystko na dobre. Wydoroślałem, przestając być głupim, rozpieszczonym szczeniakiem, którym wówczas byłem. Wiedziałem o tym i nie zamierzałem się z tym kryć. Starego Atrehu zastąpił nowy, pewny siebie i nie znający strachu basior, który swoje atuty i przywileje wykorzystywał na każdym kroku. Bezwzględnie i bez zahamowania, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby wciąż pozostawał sobą, a jednocześnie był kimś innym.
Powinienem. Oh, jak bardzo powinienem ukrywać swe uczucia i trzymać przeszłość daleko. Nie było to jednak takie proste, gdy ból rozsadza ci czaszkę. Świadomość, iż wszyscy się od ciebie odwrócili, a ty stałeś się pustą skorupą bez dna, w którą opadałeś coraz głębiej, gubiąc po drodze część siebie.
Odetchnąłem głęboko, czując napływ swych mocy i zionącego w ciele żaru. ~ Tego w końcu już nie ma. ~ Powtarzałem sobie jak mantrę. Matka umarła, wydając mnie na świat, bo okazałem się zdecydowanie za duży dla małej, chudej lisicy, która choć zdrowa, nie była przygotowana do narodzin dużego szczeniaka. Rozerwało ją od środka, gdy z wielkim trudem wypchnęła mnie ze swojego łona na ten świat. Umarła przeze mnie, bo dała mi życie. Dług nigdy nie zostanie spłacony, bo i jak mógłbym zadośćuczynić za śmierć swej matki?
O tej suce, która mnie wychowywała, a która nie była moją mamą, o ile można to tak nazwać, nie poświęciłem nawet chwili w swym umyśle. Sol Rojo nie było już domem, ojciec nie żył, zamordowany przez nieznanego sprawcę, a mój przeklęty brat przejął schedę, zasiadając tym samym na miejscu, które... No właśnie, które co?
Dlaczego na myśl o jego stanowisku i przywództwie, gniew szalał wewnątrz mnie? Byłem zazdrosny? Nie, na pewno nie była to zazdrość. Nie potrafiłem tego zdefiniować, ale myśl o tym pożerała mój umysł, niczym ogień pustoszący wszystko wokół. Musiałem się od tego odciąć. Natychmiast.
Całą siłą woli skupiłem się na Itami, która coś do mnie mówiła. Trajkotała to do mnie, to do Naharysa, nie zdając sobie w ogóle sprawy z pustki, która mnie ogarniała. Nie zauważyła nawet, gdy ucichłem, lecz wwiercający się w mój bok wzrok białego basiora znaczył, że on był czujniejszy. Obserwował mnie bacznie, zapewne zastanawiając się, co mi jest. Unikałem spojrzenia mu w oczy, w obawie, że ujrzy za dużo. Byłem także pewien, że złoto w mych oczach zapłonęło żywym ogniem, a jęzory tego żywiołu beztrosko i niekontrolowanie szalały w tęczówkach.
Starałem się uspokoić. Włączyć do rozmowy i przypomnieć, o czym gadaliśmy, lecz te zimno i pustka ogarnęła mój umysł. Pochłaniało mnie to, więc skupiłem się na czymś innym. Pomyślałem o Itami i miejscu, w którym się teraz znajduje. Ostatni raz potrząsnąłem głową, odpędzając od siebie demony. Przyrzekłem sobie, że nie będę do tego wracać. Gdy tylko wrócimy, zamknę za sobą przeszłość. Obecnie muszę skupić się na teraźniejszości i tym, co nas czekało.
I być może ta wyprawa kiedyś trafi na zwój, który będą czytać inni mi podobni. O ile uda się nam ukończyć to, co zamierzaliśmy. Odkryć prawdę i powstrzymać kolejne zniknięcia. Mieliśmy mało czasu, a jeszcze mniej wiedzy...
Uśmiechnąłem się i przymykając oczy, chłonąłem te doznania. W powietrzu czuć było delikatną, wieczorną bryzę, która zapowiadała nadejście deszczu. Być może jutro niebo zasnute ciemnymi chmurami, z których kapać będą krople wody, towarzyszyć nam będzie w naszej przygodzie po prawdę. Wprawdzie powinienem nazywać to misją, lecz jak każde zadanie ma w sobie coś odkrywczego i niezbadanego. Niczym nie różniło się to od historii pisanych na zwojach, które miałem okazję przeczytać w bibliotece Sol Rojo na długo przed wygnaniem.
Nagłe ukłucie rozpętało we mnie piekło. I choć minęło tyle czasu, zadra i nienawiść na nowo zapłonęły w ciele, a w serce wstąpił dobrze mi znany lód, szroniąc i pochłaniając wnętrze. Poczułem nieprzyjemne ciarki i kolejny ucisk w klatce piersiowej. Mięśnie napięły się i zadrżały pod wpływem napływających z odmętów umysłu wspomnień. Obrazy przelatywały mi przed oczyma niczym zepsuta płyta. Losowo, szybko, ale dokładnie wiedziałem, co przedstawiały. Były wszystkim tym, o czym nie chciałem myśleć, a jednocześnie tym, co definiowało mnie samego. Wraz z decyzją o pozbawieniu mnie wszystkiego, zniknąłem także ja sam. Owładnięty mackami ciemności i naznaczony piętnem, z bólem ruszyłem w nieznanym mi wówczas kierunku. Stałem się też kimś innym. Zniknęła próżność i dziecięca pewność siebie. Zniknęły uprzedzenia i kolorowe kwiatki przed oczyma. Brutalna rzeczywistość uderzyła we mnie, niczym pchnięty w serce nóż. Chłód wdarł się głęboko, niszcząc dopiero co gojące się rany.
Musiałem jednak przyznać, że wyszło mi to wszystko na dobre. Wydoroślałem, przestając być głupim, rozpieszczonym szczeniakiem, którym wówczas byłem. Wiedziałem o tym i nie zamierzałem się z tym kryć. Starego Atrehu zastąpił nowy, pewny siebie i nie znający strachu basior, który swoje atuty i przywileje wykorzystywał na każdym kroku. Bezwzględnie i bez zahamowania, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby wciąż pozostawał sobą, a jednocześnie był kimś innym.
Powinienem. Oh, jak bardzo powinienem ukrywać swe uczucia i trzymać przeszłość daleko. Nie było to jednak takie proste, gdy ból rozsadza ci czaszkę. Świadomość, iż wszyscy się od ciebie odwrócili, a ty stałeś się pustą skorupą bez dna, w którą opadałeś coraz głębiej, gubiąc po drodze część siebie.
Odetchnąłem głęboko, czując napływ swych mocy i zionącego w ciele żaru. ~ Tego w końcu już nie ma. ~ Powtarzałem sobie jak mantrę. Matka umarła, wydając mnie na świat, bo okazałem się zdecydowanie za duży dla małej, chudej lisicy, która choć zdrowa, nie była przygotowana do narodzin dużego szczeniaka. Rozerwało ją od środka, gdy z wielkim trudem wypchnęła mnie ze swojego łona na ten świat. Umarła przeze mnie, bo dała mi życie. Dług nigdy nie zostanie spłacony, bo i jak mógłbym zadośćuczynić za śmierć swej matki?
O tej suce, która mnie wychowywała, a która nie była moją mamą, o ile można to tak nazwać, nie poświęciłem nawet chwili w swym umyśle. Sol Rojo nie było już domem, ojciec nie żył, zamordowany przez nieznanego sprawcę, a mój przeklęty brat przejął schedę, zasiadając tym samym na miejscu, które... No właśnie, które co?
Dlaczego na myśl o jego stanowisku i przywództwie, gniew szalał wewnątrz mnie? Byłem zazdrosny? Nie, na pewno nie była to zazdrość. Nie potrafiłem tego zdefiniować, ale myśl o tym pożerała mój umysł, niczym ogień pustoszący wszystko wokół. Musiałem się od tego odciąć. Natychmiast.
Całą siłą woli skupiłem się na Itami, która coś do mnie mówiła. Trajkotała to do mnie, to do Naharysa, nie zdając sobie w ogóle sprawy z pustki, która mnie ogarniała. Nie zauważyła nawet, gdy ucichłem, lecz wwiercający się w mój bok wzrok białego basiora znaczył, że on był czujniejszy. Obserwował mnie bacznie, zapewne zastanawiając się, co mi jest. Unikałem spojrzenia mu w oczy, w obawie, że ujrzy za dużo. Byłem także pewien, że złoto w mych oczach zapłonęło żywym ogniem, a jęzory tego żywiołu beztrosko i niekontrolowanie szalały w tęczówkach.
Starałem się uspokoić. Włączyć do rozmowy i przypomnieć, o czym gadaliśmy, lecz te zimno i pustka ogarnęła mój umysł. Pochłaniało mnie to, więc skupiłem się na czymś innym. Pomyślałem o Itami i miejscu, w którym się teraz znajduje. Ostatni raz potrząsnąłem głową, odpędzając od siebie demony. Przyrzekłem sobie, że nie będę do tego wracać. Gdy tylko wrócimy, zamknę za sobą przeszłość. Obecnie muszę skupić się na teraźniejszości i tym, co nas czekało.
I być może ta wyprawa kiedyś trafi na zwój, który będą czytać inni mi podobni. O ile uda się nam ukończyć to, co zamierzaliśmy. Odkryć prawdę i powstrzymać kolejne zniknięcia. Mieliśmy mało czasu, a jeszcze mniej wiedzy...
Nacisk w klatce piersiowej zniknął, a duszę nie pożerała już otchłań, więc kątem oka zerknąłem na moich towarzyszy, uśmiechając się przy tym lekko. Napotykając zaniepokojone oczy Naharysa, posłałem mu spokojne skinienie. Odetchnął z widoczną ulgą, na nowo odseparowując się od rozmowy.
*
Szliśmy spokojnym krokiem, badając powietrze nosami i nasłuchując odgłosów obecności wrogów, którzy mogliby zaatakować znienacka. Bezszelestnie niczym cienie przemieszczaliśmy się metr po metrze, co rusz rozglądając się na boki. Nigdy nie należało tracić czujności na obcych sobie terenach.
Jak zawsze mawiał mówić mój ojciec: „Wróg czai się niczym wąż w zaroślach, nim z pełną świadomością atakuje swych przeciwników wtedy, gdy najmniej się tego spodziewają”. Coś w tych słowach było, dlatego ostrożności nigdy za wiele. Musieliśmy być czujni i gotowi, zwłaszcza że towarzyszyła nam Itami, która w porywie walki mogłaby zostać zraniona, a tego za wszelką cenę chcieliśmy uniknąć.
Wiedziałem o tym tak samo mocno, jak Naharys, który od jakiegoś czasu jakoś przygasł, lecz nie chciałem ciągnąć go za język. Jeszcze nie tak dawno to ja brnąłem w odmęty ciemności, wydobywając z niej to, o czym pragnąłem zapomnieć. Jeśli i on ma jakieś tajemnice, nie zamierzałem niczego wyciągać z niego siłą. Szanowałem jego przestrzeń osobistą i jego samego.
Niewiarygodne jak szybko zdobył moje zaufanie, choć znamy się bardzo krótko. Nasza relacja, choć dziwna miała w sobie wydźwięk, który połączył nas sznurem wydarzeń, których przeznaczenia jeszcze nie znaliśmy. Jedno jednak wiedzieliśmy na pewno — Nie poddamy się bez walki. Wykonamy to zadanie i wrócimy do domu z dumą, wypełniającą nasze klatki piersiowe.
Wiedziałem o tym tak samo mocno, jak Naharys, który od jakiegoś czasu jakoś przygasł, lecz nie chciałem ciągnąć go za język. Jeszcze nie tak dawno to ja brnąłem w odmęty ciemności, wydobywając z niej to, o czym pragnąłem zapomnieć. Jeśli i on ma jakieś tajemnice, nie zamierzałem niczego wyciągać z niego siłą. Szanowałem jego przestrzeń osobistą i jego samego.
Niewiarygodne jak szybko zdobył moje zaufanie, choć znamy się bardzo krótko. Nasza relacja, choć dziwna miała w sobie wydźwięk, który połączył nas sznurem wydarzeń, których przeznaczenia jeszcze nie znaliśmy. Jedno jednak wiedzieliśmy na pewno — Nie poddamy się bez walki. Wykonamy to zadanie i wrócimy do domu z dumą, wypełniającą nasze klatki piersiowe.
Dom... Jak dziwnie smakuje to słowo w mych myślach. Wciąż nie potrafiłem przyzwyczaić się do myśli, że takowy posiadam. Zwłaszcza teraz, gdy obiecano mi mieszkanie i awans o jedną rangę za zasługi i wierność wobec Alfy. Już niedługo miałem zyskać szacunek i akceptacje społeczności.
Wiedziałem jednak, że nie wszystkim będzie pasować to, iż stałem się Deltą. Dla mieszkańców i dla wielu ta ranga niczym nie różniła się od Albadio, a jednak dla mnie samego było to coś, przez co serce mocniej biło. Nawet jeśli nikt mnie nie poprze, nawet jeśli wciąż będę odpychany za to, jaki się urodziłem, będę parł do przodu. Nie poddam się i nie dam się ponownie sprowadzić do roli robaka, którego należało wytępić przez brudną krew.
Hybrydy nigdy nie miały bowiem łatwego życia, lecz to nie nasza wina, że się rodzimy. To nasi ojcowie i matki decydują się na łamanie prawa i choć rozumiałem system władzy i powody, którymi kierował się nasz król, tak decyzję o naszej destrukcji i trzymaniu z dala od stolicy nie pojmę nigdy. Co to wprawdzie zmienia? Dlaczego broni tylko i wyłącznie własnego królestwa, pozostawiając pozostałe same sobie? Bez kontroli wilki wciąż będą łamać prawo i płodzić dzieci z innymi rasami, tworząc w ten sposób nas — Hybrydy. Brudne i o wiele słabsze, z mocami, których posiadać nie powinniśmy, gdyż tylko wilki mogły nad nimi panować.
Tak został stworzony ten świat. W taki sposób wykreowała go Bogini Sol. Jednym dała władzę i potęgę, drugim zostawiła resztki. Inne rasy, jak lisy, cyjony itd., byli jedynie pionkami, skrytymi w cieniu potężnych wilków. Nie posiadali mocy, byli słabi. Bezbronni, ale wciąż czyści, co ewidentnie podobało się królowi. Akceptował takich i pozwalał im na wiele, dopóki trzymali się z daleka od wilków. Bo czystość krwi była dla niego najważniejsza. Tak długo, dopóty nie płodzili mieszańców, mogli być częścią społeczeństwa. Nie jego odłamem, a pełnym kawałkiem, który jednoczył wszystko wokół. Bo choć mocy nie mieli, inne zdolności otrzymali.
Rodzili się częściej ze skrzydłami, rogami i innymi cechami, którymi obdarowywała ich Bogini. Wilki natomiast nie wyróżniały się swym wyglądem.
Co z tego, że mieli moc Pani, skoro byli tacy sami. Potężni, a jednocześnie próżni i zapatrzeni w siebie. I choć zdawałem sobie sprawę, iż nie wszyscy tacy są, co można było zobaczyć po Naharysie, to jednak wciąż jest wielu, którzy siejąc zamęt i chaos, plują jadem i wzywają do buntu.
W świecie takim jak ten nie było dla nich miejsca dla hybryd. Bo nie mając czystej krwi, nie mogłeś zrobić nic poza ukrywaniem się i uciekaniem, lub akceptowaniem tego, w jaki sposób inni na ciebie patrzą. Z odrazą, gniewem i nienawiścią. Tylko przez miłość twoich rodziców, na których wpływ nie miałeś, jesteś spychany na margines i niczym nic niewarte ścierwo, należało cię unicestwić.
Wiedziałem jednak, że nie wszystkim będzie pasować to, iż stałem się Deltą. Dla mieszkańców i dla wielu ta ranga niczym nie różniła się od Albadio, a jednak dla mnie samego było to coś, przez co serce mocniej biło. Nawet jeśli nikt mnie nie poprze, nawet jeśli wciąż będę odpychany za to, jaki się urodziłem, będę parł do przodu. Nie poddam się i nie dam się ponownie sprowadzić do roli robaka, którego należało wytępić przez brudną krew.
Hybrydy nigdy nie miały bowiem łatwego życia, lecz to nie nasza wina, że się rodzimy. To nasi ojcowie i matki decydują się na łamanie prawa i choć rozumiałem system władzy i powody, którymi kierował się nasz król, tak decyzję o naszej destrukcji i trzymaniu z dala od stolicy nie pojmę nigdy. Co to wprawdzie zmienia? Dlaczego broni tylko i wyłącznie własnego królestwa, pozostawiając pozostałe same sobie? Bez kontroli wilki wciąż będą łamać prawo i płodzić dzieci z innymi rasami, tworząc w ten sposób nas — Hybrydy. Brudne i o wiele słabsze, z mocami, których posiadać nie powinniśmy, gdyż tylko wilki mogły nad nimi panować.
Tak został stworzony ten świat. W taki sposób wykreowała go Bogini Sol. Jednym dała władzę i potęgę, drugim zostawiła resztki. Inne rasy, jak lisy, cyjony itd., byli jedynie pionkami, skrytymi w cieniu potężnych wilków. Nie posiadali mocy, byli słabi. Bezbronni, ale wciąż czyści, co ewidentnie podobało się królowi. Akceptował takich i pozwalał im na wiele, dopóki trzymali się z daleka od wilków. Bo czystość krwi była dla niego najważniejsza. Tak długo, dopóty nie płodzili mieszańców, mogli być częścią społeczeństwa. Nie jego odłamem, a pełnym kawałkiem, który jednoczył wszystko wokół. Bo choć mocy nie mieli, inne zdolności otrzymali.
Rodzili się częściej ze skrzydłami, rogami i innymi cechami, którymi obdarowywała ich Bogini. Wilki natomiast nie wyróżniały się swym wyglądem.
Co z tego, że mieli moc Pani, skoro byli tacy sami. Potężni, a jednocześnie próżni i zapatrzeni w siebie. I choć zdawałem sobie sprawę, iż nie wszyscy tacy są, co można było zobaczyć po Naharysie, to jednak wciąż jest wielu, którzy siejąc zamęt i chaos, plują jadem i wzywają do buntu.
W świecie takim jak ten nie było dla nich miejsca dla hybryd. Bo nie mając czystej krwi, nie mogłeś zrobić nic poza ukrywaniem się i uciekaniem, lub akceptowaniem tego, w jaki sposób inni na ciebie patrzą. Z odrazą, gniewem i nienawiścią. Tylko przez miłość twoich rodziców, na których wpływ nie miałeś, jesteś spychany na margines i niczym nic niewarte ścierwo, należało cię unicestwić.
Zamrugałem szybko powiekami, czując we wnętrzu gorzejące ciepło. Rozlewało się powoli, pochłaniając każdy skrawek duszy. Odetchnąłem głęboko, zaciągając się powietrzem. Odepchnąłem od siebie wizje, które od dłuższego czasu wypełniały mi głowę. Pozwoliło mi to oczyścić nieco myśli i zebrać się w sobie, by nieco odciążyć białego wilka, który był również zmęczony całą tą czujnością.
*
Na zewnątrz zrobiło się prawie całkowicie ciemno, do zmierzchu została może z godzina, gdy wkroczyliśmy na bezpieczniejsze tereny i z ulgą wymalowaną na pyskach, zwolniliśmy nieco tempo. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo spięty byłem. Mięśnie dalej sprawnie pracowały pod grubą warstwą futra, a napędzane adrenaliną ciała, wychwytywało najdrobniejsze szmery. Rozluźniłem się nieco, a kości wydały z siebie charakterystyczny odgłos. I choć byłem zmęczony, nie mogłem się jeszcze zatrzymać.Uśmiechnąłem się w duchu, dziękując jednocześnie Naharysowi za ten wcześniejszy sparing. Rozgrzewka była dokładnie tym, czego potrzebowałem. Walka zakończyła się oczywiście remisem. W sumie było naprawdę ciekawie. Naharys był dobrym wojownikiem i to zaprawionym w walce. Pokazał mi kilka sztuczek, a nawet udało mu się mnie przyszpilić na drobną chwilę. Nie byłbym sobą, gdybym nie oddał mu pięknym za na dobre.
Od dawna nie walczyłem, za co byłem na siebie wściekły. Przyrzekłem sobie, chyba po raz enty, iż w końcu wezmę się za siebie. Teraz mogło się to udać. Miałem Naharysa, który z pewnością nie odmówi walki. Zwłaszcza że podobało mu się to, co potrafiłem. Mnie również imponowały jego zdolności. Chciałem poznać ich więcej. Poszerzyć horyzonty i wiedzę, a także umiejętności.
Bardzo sceptycznie patrzyłem na broń, jaką posługiwali się wojownicy, ale może jednak nie zaszkodziłoby skorzystać z lekcji i przede wszystkim nauczyć się przed takimi atakami bronić. W końcu nigdy nie wiadomo, co czeka mnie na szlaku. W każdym zakamarku świata, w dzień czy w nocy, w łóżku czy na warcie zaskoczyć mnie mogła śmierć. A ta przychodzi niespodziewanie. Bezlitośnie odbierając to, co uznała za swoje. Jej szpony są szybsze niż uderzenie pioruna, a nieświadoma niczego ofiara, często nie jest w stanie zrobić nic. Nie zamierzałem dać się zabić, choć byłem gotowy na śmierć. Nie bałem się jej. Zabierze mnie wcześniej czy później, lecz postanowiłem odwlekać ten moment tak długo, aż uznam za stosowne zaakceptować swój los. To potrwa... Bardzo długo.
Uśmiechnąłem się, wyprostowując się nieco i zgrabnie przeskakując nad powalonym pniem. Naharys oczywiście uczynił to samo, lecz dla Itami okazał się zbyt wysoki. Zamiast więc się wspinać, wadera wykorzystała swój intelekt i bez wysiłku przedostała się pod zawaliskiem, sprawnie otrzepując futro z kurzu. Posłałem jej długie spojrzenie, po czym mlasnąłem jęzorem jej policzek, pozbywając się resztek ziemi. Jej pyszczek spalił rumieniec, który zakryła swym ogonem, lecz nie udało jej się powstrzymać szerokiego uśmiechu. Ruszyliśmy dalej, będąc coraz bliżej celu.
Mieliśmy naprawdę niewielki zasób wiedzy. Nie tylko o samym miejscu docelowym, ale również o panujących tam zasadach i stosunku do hybryd, lecz w tym pomóc nam mogła Itami, która przecież urodziła się w Dailoran. Musiała zatem znać sytuację.
— Ciekawe, jaki jest tamtejszy Alfa? - Zapytałem z ciekawością, zerkając na waderę swoim przenikliwym spojrzeniem. Zerknęła na mnie krótko, lecz odpowiedź przychodziła jej z trudem. Widać było, że nie wie, jak dokładnie zacząć, dlatego dałem jej czas i nie popędzałem. Naharys szedł za nami, ale wiedziałem, że słucha dokładnie wszystkiego.
— Jest... Jest... nieco inny, niż reszta włodarzy pod komendą Lorund'a. - zaczęła dość niepewnie, ale zachęcona moim uśmiechem, ożywiła się nieco, wydobywając z siebie głos. — Jest wrażliwy na swój sposób. Chwali sobie sztukę malowaną i większość dzieł, które wyszły spod jego łapy, można podziwiać w stolicy. Ma przychylny światopogląd wobec hybryd i... cóż...
— Hmm? .
—... ma bardzo liczne potomstwo. - Uśmiechnąłem się szeroko na tę informację. Dzieci zawsze stanowiły piętę achillesową swoich rodziców, a ich bezpieczeństwo było ważniejsze, od ich własnego życia. Choć sam własnych szczeniąt nie miałem, rozumiałem, jak ważni są dla watahy. To przyszłe pokolenie. Krew z ich krwi, która niegdyś zasieje nowe ziarna. — Kocha życie i chce być kochanym. Lubi także dzielić się nim z innymi. - spojrzałem na nią przeciągle, nie do końca rozumiejąc, co wadera miała na myśli. Zerknęła w moją stronę, rumieniąc się nieco, co jednak trudno było dostrzec w tych ciemnościach. Dobrze, że posiada jasne pasma, które odznaczają widoczną czerwień jej policzków. — Oh, Atrehu, nie patrz się na mnie z takim zdziwieniem. Żyje w Dailoran od urodzenia, więc wiem co nieco o sąsiadujących z nami Alfach.
— Miejmy nadzieję, że szanuje także obcych. - Odparł spokojnie Naharys, w końcu się odzywając. Odetchnąłem z ulgą, słysząc jego głos. Z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, brakowało mi go, choć był tuż obok. Najwyraźniej zaczynałem go lubić. Zachichotałem w myślach. — Śledztwa to nie kwestia jednego dnia. Musimy się przygotować na egzystencję w obcej watasze nawet kilka dni.
— Jego partnerka jest bardzo ładna. - Ciągnęła dalej Itami, tym razem bardziej rozmarzonym tonem. — Jest niską waderą, ale wyróżnia się na tle innych samic. Swym delikatnym wzrokiem... pamiętam, jak ja i wszystkie moje koleżanki, gdy byłyśmy jeszcze nastolatkami, zazdrościłyśmy jej urody. To było w dniu dyplomatycznego spotkania Salem'a z Alfą Reachower, a ona towarzyszyła mu u jego boku.
— Ty też jesteś piękna. - Wymruczałem ciepło, ocierając się dyskretnie swym bokiem o brzuch wadery, po czym zniżyłem łeb i musnąłem płatek jej ucha. Wadera sapnęła prawie niesłyszalnie, szturchając mnie nieco, bym z łaski swojej się odsunął. Nie byliśmy w końcu sami, choć obecność drugiego basiora nie specjalnie mi przeszkadzała.
— Opanuj się, lisku, bo będę zmuszona Cię ukarać. - Na słowa wadery o mało nie rzuciłem się w jej kierunku. Pragnąłem zobaczyć, jaką też karę by dla mnie wymyśliła i tylko Naharys mnie powstrzymywał, by ponownie nie posmakować jej tak samo, jak wtedy w lesie.
— W jaki sposób? - Wymruczałem zmysłowo, posyłając nieco elektryczności, która wniknęła w jej ciało, niczym woda w gąbkę. Wadera sapnęła nagle, gdy spomiędzy jej ud wydobył się płyn. Zacisnęła uda, zdezorientowana i zdegustowana. Spojrzała na mnie gniewnie, po czym ostrzegawczo zmrużyła oczy. Zaśmiałem się, lecz pod wpływem jej ciemniejącego spojrzenia, opanowałem się nieco.
— Reachower to z pewnością tajemnicze miejsce. Byłem w wielu miejscach na świecie, wszędzie jest inaczej.
— To prawda. Tradycje są dla tej społeczności naprawdę ważne. Na przykład wszystkie niesparowane damy musiały nosić podwiązki z różnymi kolorami, a każda oznaczała coś innego.
— Skoro są niesparowane, to po co je jeszcze segregować? - Zamrugałem powiekami, zerkając w oczy wadery, która lustrowała moje usta. Wpatrywała się w nie, lecz ciągnęła dalej, niewzruszona.
— Bo nie każda panna może wyjść za każdego napotkanego osobnika. Kolor czerwony oznaczał, że została już zaręczona, lub w najbliższym czasie pozna tego, za którego wyjdzie. - Chciałem jej przerwać, lecz surowe spojrzenie jej oczu skutecznie mnie powstrzymało. — Daj mi skończyć. - Kiwnąłem głową, pozwalając jej mówić. — Zielony natomiast to znak, że jej partner musi być czystej krwi, a jego pozycja wyższa od Gammy, gdyż posag rodziny nie trafi nigdy w łapy żebraka, czy po prostu bankruta. Fioletowy daje do zrozumienia, że samica jest z niższych sfer, ale poślubi tylko tego, kogo obdarzy uczuciem. Żółty to kolor hybryd, które mogą się łączyć tylko z przedstawicielami niemagicznej części swojego gatunku, czyli na przykład Ty jako ona, mógłbyś być tylko z lisicą.
— Dlaczego?
— Bo istnieje możliwość wyczyszczenia swojego rodowodu. Idąc linią czystej krwi, pokoleniami pozbywasz się historii dawnych przodków. Zacierają się zdolności i moce, a kolejni potomkowie ich już nie posiadają.
— Przecież to... Nie wiem, co mam na ten temat odpowiedzieć... a ty, co myślisz? - Zwróciłem się nagle do Naharysa, który od pewnego czasu znowu milczał jak zaklęty.
— Hmmm, co?
— Pytaliśmy się, co myślisz o zwyczajach w Reachower?
— Hmm, nie wiem, nie znam tej watahy. - Odparł z dezorientacją w tonie. Opuściłem nieco uszy na bok, czując dziwny niepokój wewnątrz mnie. Coś było nie tak.
— Właśnie przed chwilą o nich mówiliśmy. Ktoś tu chyba przebił głową chmury. - Zachichotałem, w czym Itami mi zawtórowała. Spojrzeliśmy na siebie ciepło. Puściłem jej perskie oczko, a wadera podniosła jedną brew do góry.
— Dotrzemy tam, to przekonamy się na własne oczy. Jak na razie słyszałam jedynie pogłoski, że szczeniakom nie nadaje się imion, jak mają w zwyczaju inne Watahy. Dopiero po uzyskaniu nastoletniego wieku, sami decydują jakie imię przyjmą w „Ceremonii Nadania". Jest tylko jeden problem. W przeciwieństwie do Dailoran Reachower zakazało praktykowania poligamii.
— Dlaczego? - Poligamia to nic innego jak możliwość posiadania większej ilości partnerów na raz. Miało to zapobiec fali rozwodów, spowodowanych niepłodnością lub śmiercią jednej ze stron. MOMENT! Że czego Dailoran nie zakazało?! - Zaraz... W naszej Watasze istnieje poligamia? - Spojrzałem na waderę z szokiem wymalowanym na pysku. Zaśmiała się dźwięcznie, po czym pokiwała głową. Nagle zahaczyłem o coś łapą, o mało sobie jej nie skręcając. Z cichym sykiem zerknąłem pod siebie, lecz nie dostrzegając nic w ciemnościach, użyłem swej mocy, by wznieś płomień i oświetlić nam drogę. Tym czymś okazały się połamane gałęzie, których ostre końcówki wbiły się w miękkie miejsce między opuszkami. Bez trudu wyjąłem je, po czym rozejrzałem się po polanie. Robiło się późno, a oni nie mieli schronienia. Warto by było odpocząć po całodniowym marszu. Łapy miałem jak z waty. Ledwo mogłem iść. Itami i Naharys również, czego dowodziło lekko mętne, ale wciąż przytomne spojrzenie wadery. Odwróciłem się w stronę basiora, posyłając w jego stronę wiązkę światła, lecz w tym samym momencie dostrzegłem błysk wielu oczu, skrytych w ciemnościach lasu.
Nim zdążyłem powiedzieć choćby słowo, jeden z napastników rzucił się w kierunku Naharysa. Miał tylko ułamek sekundy, lecz w ostatniej chwili odskoczył, nim ostre pazury zatopiły się w jego ciele. Atak musnął jednak jego ramię, z której po chwili zaczęła płynąć krew. Nie myśląc zbyt wiele, rzuciłem się do przodu. Wróg błyskawicznie wykonał unik przed moim ciosem, wycofując się i znikając jak obłok dymu. Dopadłem do przyjaciela, zdając sobie sprawę ze swojego błędu. Mróz objął moje ciało, a serce zatrzepotało niebezpiecznie. Odwróciłem się w stronę Itami, w której kierunku zmierzało kilka postaci. Warknąłem głośno, czując, jak ogień we mnie wrze.
— Biegnij do niej. - W tej samej sekundzie teleportowałem się błyskawicznie tuż obok wystraszonej wadery. Rzuciłem się na pierwszego z nich, wpadając na niego z całej siły i powalając na ziemię. Oboje przeturlaliśmy się kilka razy po twardym gruncie. Wilczur gwałtownie odepchnął mnie od siebie, a ja odskoczyłem, unikając jego ciosu. Warknąłem na niego z odrazą. Wymierzyłem mu solidnego kopniaka, po czym przeciąłem policzek swymi pazurami. Ponownie użyłem swej mocy, pojawiając się nad głową najbliższego wroga, jaki znajdował się przy waderze. Powaliłem go z góry, wgryzając się w jego kark. Krew trysnęła, lecz to nie był jego koniec. Skubaniec miał w sobie siłę. Zrzucił mnie z siebie, zostawiając Itami.
Cała gromada skupiła się teraz na mnie. Posłałem samicy krótkie spojrzenie, a ona natychmiast zrozumiała. Stanąłem pomiędzy nią a napastnikami, dostrzegając czarnowłosego basiora o złotych oczach, który powalił swego pierwszego przeciwnika. Przez chwilę czas się zatrzymał, a ja wpatrywałem się w dziwnie znajome mi futro, gdy ten nagle się obrócił, a nasze spojrzenia się krzyżowały. Mimo zmiany koloru oczu rozpoznałem go od razu.
~ Więc to jest to, co chciałeś mi zaprezentować? ~ Uśmiechnąłem się do niego, prostując się nieco. Basior odparł atak kolejnego nieznajomego. W jego pysku zalśniła stal. Ostrze miękko wbiło się w ciało. Krew trysnęła i nasączyła ziemię swym szkarłatem, nim ten padł na ziemię martwy. Nie zamierzałem być gorszy, choć myśl o małej rywalizacji, napędzała mnie do działania. Rzuciłem się bez litości na kundla, który śmiał zrobić ruch w stronę mojej samicy. Ryk, jaki z siebie wydobyłem, zatrząsł ziemią w posadach. Uśmiechnąłem się szeroko, napierając na niego swoją mocą, która buchnęła z mojego ciała. Zatoczył się do przodu, po czym zawył, gdy ogień trafił go w łapę. Obnażyłem kły i natychmiast odskoczyłem, gdy drugi rzucił się moim kierunku. Ostrza naszych kłów i szpony raz po raz ocierały się o siebie. Z coraz większym trudem nabierałem powietrza do płuc, ale nie mogłem się zatrzymać. Nie teraz. Obaj zaatakowaliśmy równocześnie, ścierając się sobą w powietrzu. Zerwałem się do biegu. Wyminąłem go, chowając się za jego plecami, a ten kręcił się tak, jak mu grałem. Odparłem cios z prawej i sprawnie lawirowałem pomiędzy nimi, jak gdyby byli tylko zwykłymi pionkami w tej niesprawiedliwej grze. Ogień, który piętrzył się w mym wnętrzu, powoli wypełniał każdą cząstkę mnie. Pierwotna moc, którą w sobie posiadałem, buchnęła z mojego ciała. Ogień i wyładowania elektromagnetyczne połączyły siły. Czułem napływającą w żyłach burzę, która szalała we wnętrzu, torując sobie drogę do wyjścia. Napierała coraz mocniej i mocniej. Odparłem atak kolejnego przeciwnika, który rzucił się na mnie z mordem. Zaatakowałem go tak, jakbym chciał go zniszczyć. Bo w tej chwili byłem zniszczeniem. Wszystkiego i wszystkich. Nie byłem nieśmiertelny, nie byłem wszechpotężny, ale ród, z jakiego się wywodziłem, zawsze posiadał potężne zdolności. Czym więc byli oni — zwykłe psy nieposiadające żadnych cech, które mogłyby ich uratować przede mną? Jednym ruchem uderzyłem ich swą mocą, rzucając jak szmacianymi lalkami. To ja byłem ogniem, to ja mogłem spalić ich wszystkich. Dostrzegając w ich oczach falę strachu, uśmiechnąłem się szeroko. Złoto mych oczu zapłonęło żywym ogniem. Paliło i niszczyło wnętrze, nie raniąc przy tym mnie samego. Nie byłem tak wytrzymały, jak sądziłem. Moc nie była potęgą, lecz na istoty bezmagiczne to wystarczyło. Wszystko jednak spowiła nagła mgła, a z mgły wyszły długie szpony, które niczym cienie oblazły te psy. Na ich ciele kolejno pojawiały się nacięcia, z ran sączyła się krew. Nikt się jednak nie ruszył, a ich oczy zionęły pustką. Byli pod kontrolą.
Uspokoiłem oddech, obserwując widowisko. Naharys napierał na nich swą mocą, tkając powietrze mrocznymi atakami. Nie wiedziałem, że posiada ten żywioł. W sekundę pojąłem, jakie zdolności posiada wilk. Naprzemiennie w dzień i w nocy zmienia nie tylko ubarwienie, lecz także i zdolności. To były naprawdę ciekawe moce, które chciałem poznać, dlatego pozwoliłem mu samemu dokończyć. Ja natomiast zerknąłem na Itami, która doskoczyła do mnie. Zaczęła zajmować się ranami, gdy niebo przeciął grom. Naharys padł jak długi na ziemię, rażony prądem. Spojrzałem w górę, dostrzegając nad taflą księżyca skrzydlatą postać. Czarną niczym noc, z której wydobywał się ogrom mroku. Żywioł połączony był z elektrycznością, która przy naturalnej burzy, syciła się jego energią i potężniała z każdą chwilą. Osobnik spojrzał na nich, a potem na ciała naszych rywali. Z jego gardła wydobył się ryk tak potężny, że w uszach zabiły mi dzwony. Skuliłem się od mocy, jaką z siebie wydobył. W jednej sekundzie pojawił się tuż przy naszych głowach, a potężny podmuch wiatru zmiótł nasze ciała metr dalej. Do mych oczy dostał się piasek. Straciłem widoczność. W uszach wciąż mi dzwoniło, gdy podniosłem się po chwili. Nie mogłem utrzymać równowagi.
— Itami?! Naharys?! - Krzyknąłem tak głośno, że zabolało mnie gardło. Nagle wszystko ucichło. Wiatr się uspokoił, a burza ucichła.
— Atrehu jesteś cały? - Poczuł dotyk wadery i odetchnął z ulgą. — Na wielką Sol, kto to był? Co tu się stało?
— Nie wiem, ale co z Naharysem?!
— Jest nieprzytomny! Zajmę się najpierw twoimi oczami. Daj.
— Nie! - Nie miałem prawa podnosić na nią głosu. Głosu alfy, który drzemał we mnie głęboko i który znalazł drogę na zewnątrz. Poczułem ból, gdy sprzeciwiłem się jego próbie ponownego odezwania. Napierał na moje gardło, próbując wyrwać się z klatki. Syknąłem, po czym ryknąłem, by odegnać go w czeluści. By zamknąć go w klatce, nim narobi większy szkód. Dotarło do mnie, co zrobiłem i niepewnie objąłem samicę. — Przepraszam Itami. - Jej ciało się trzęsło, a ona skuliła się pod naporem głosu. Tego, który nakazywał jej uległość, a którego bał się on sam. — Proszę, zajmij się Naharysem. On może być poważnie ranny. Mi nic nie będzie!
— D...Doo...Dobrze. - Szepnęła i ruszyła w jego stronę, gdy z gardła czarnego basiora wydobył się jęk. Usłyszałem, jak się podnosi i sycząc od ataku pioruna, klnie pod nosem.
— Co... Co się stało!? - Nie wiedziałem i nie wiedziałem, czy chcę wiedzieć. Liczyło się dla mnie tylko to, że moim przyjaciołom nic nie jest. Że Itami jest cała i zdrowa, a Naharys dochodzi do siebie. Byłem wściekły na siebie, że ją skrzywdziłem. Ból i gorycz porażki paraliżował moje zmysły. Zrobiłem jej krzywdę. Sprawiłem, że uległa, okazując mi szacunek z przymusu, którego nienawidziłem. Osłoniłem swoje drugie Ja. Ona już wie, że mam gen Alfy. I strach, że znajdzie źródło mojego pochodzenia i mnie znienawidzi przez fałszywe informacje, wypełniło moje ciało. Skuliłem się, czekając, aż zajmą się odłamkami piasku w mych oczach. Piekło niemiłosiernie, chciałem trzeć i pocierać, ale nawet łzy nie były w stanie się ich pozbyć, a trąc, mogłem na stałe oślepnąć. A myśl, że już nie zobaczę nic, mroziła mi krew w żyłach.
— Jesteśmy. Nasi przeciwnicy zniknęli, zostali zabrani i ci martwi, a wokół panuje tylko pustka... Naharysowi nic nie jest. Zajmę się teraz tobą.
— Dziękuję Itami... I przepraszam za wszystko. Masz prawo mnie znienawidzić za to... - Szepnąłem głucho, a jej łapa zatrzymała się w powietrzu. Wiatr ustał razem z jej ruchem.
Od dawna nie walczyłem, za co byłem na siebie wściekły. Przyrzekłem sobie, chyba po raz enty, iż w końcu wezmę się za siebie. Teraz mogło się to udać. Miałem Naharysa, który z pewnością nie odmówi walki. Zwłaszcza że podobało mu się to, co potrafiłem. Mnie również imponowały jego zdolności. Chciałem poznać ich więcej. Poszerzyć horyzonty i wiedzę, a także umiejętności.
Bardzo sceptycznie patrzyłem na broń, jaką posługiwali się wojownicy, ale może jednak nie zaszkodziłoby skorzystać z lekcji i przede wszystkim nauczyć się przed takimi atakami bronić. W końcu nigdy nie wiadomo, co czeka mnie na szlaku. W każdym zakamarku świata, w dzień czy w nocy, w łóżku czy na warcie zaskoczyć mnie mogła śmierć. A ta przychodzi niespodziewanie. Bezlitośnie odbierając to, co uznała za swoje. Jej szpony są szybsze niż uderzenie pioruna, a nieświadoma niczego ofiara, często nie jest w stanie zrobić nic. Nie zamierzałem dać się zabić, choć byłem gotowy na śmierć. Nie bałem się jej. Zabierze mnie wcześniej czy później, lecz postanowiłem odwlekać ten moment tak długo, aż uznam za stosowne zaakceptować swój los. To potrwa... Bardzo długo.
Uśmiechnąłem się, wyprostowując się nieco i zgrabnie przeskakując nad powalonym pniem. Naharys oczywiście uczynił to samo, lecz dla Itami okazał się zbyt wysoki. Zamiast więc się wspinać, wadera wykorzystała swój intelekt i bez wysiłku przedostała się pod zawaliskiem, sprawnie otrzepując futro z kurzu. Posłałem jej długie spojrzenie, po czym mlasnąłem jęzorem jej policzek, pozbywając się resztek ziemi. Jej pyszczek spalił rumieniec, który zakryła swym ogonem, lecz nie udało jej się powstrzymać szerokiego uśmiechu. Ruszyliśmy dalej, będąc coraz bliżej celu.
Mieliśmy naprawdę niewielki zasób wiedzy. Nie tylko o samym miejscu docelowym, ale również o panujących tam zasadach i stosunku do hybryd, lecz w tym pomóc nam mogła Itami, która przecież urodziła się w Dailoran. Musiała zatem znać sytuację.
— Ciekawe, jaki jest tamtejszy Alfa? - Zapytałem z ciekawością, zerkając na waderę swoim przenikliwym spojrzeniem. Zerknęła na mnie krótko, lecz odpowiedź przychodziła jej z trudem. Widać było, że nie wie, jak dokładnie zacząć, dlatego dałem jej czas i nie popędzałem. Naharys szedł za nami, ale wiedziałem, że słucha dokładnie wszystkiego.
— Jest... Jest... nieco inny, niż reszta włodarzy pod komendą Lorund'a. - zaczęła dość niepewnie, ale zachęcona moim uśmiechem, ożywiła się nieco, wydobywając z siebie głos. — Jest wrażliwy na swój sposób. Chwali sobie sztukę malowaną i większość dzieł, które wyszły spod jego łapy, można podziwiać w stolicy. Ma przychylny światopogląd wobec hybryd i... cóż...
— Hmm? .
—... ma bardzo liczne potomstwo. - Uśmiechnąłem się szeroko na tę informację. Dzieci zawsze stanowiły piętę achillesową swoich rodziców, a ich bezpieczeństwo było ważniejsze, od ich własnego życia. Choć sam własnych szczeniąt nie miałem, rozumiałem, jak ważni są dla watahy. To przyszłe pokolenie. Krew z ich krwi, która niegdyś zasieje nowe ziarna. — Kocha życie i chce być kochanym. Lubi także dzielić się nim z innymi. - spojrzałem na nią przeciągle, nie do końca rozumiejąc, co wadera miała na myśli. Zerknęła w moją stronę, rumieniąc się nieco, co jednak trudno było dostrzec w tych ciemnościach. Dobrze, że posiada jasne pasma, które odznaczają widoczną czerwień jej policzków. — Oh, Atrehu, nie patrz się na mnie z takim zdziwieniem. Żyje w Dailoran od urodzenia, więc wiem co nieco o sąsiadujących z nami Alfach.
— Miejmy nadzieję, że szanuje także obcych. - Odparł spokojnie Naharys, w końcu się odzywając. Odetchnąłem z ulgą, słysząc jego głos. Z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, brakowało mi go, choć był tuż obok. Najwyraźniej zaczynałem go lubić. Zachichotałem w myślach. — Śledztwa to nie kwestia jednego dnia. Musimy się przygotować na egzystencję w obcej watasze nawet kilka dni.
— Jego partnerka jest bardzo ładna. - Ciągnęła dalej Itami, tym razem bardziej rozmarzonym tonem. — Jest niską waderą, ale wyróżnia się na tle innych samic. Swym delikatnym wzrokiem... pamiętam, jak ja i wszystkie moje koleżanki, gdy byłyśmy jeszcze nastolatkami, zazdrościłyśmy jej urody. To było w dniu dyplomatycznego spotkania Salem'a z Alfą Reachower, a ona towarzyszyła mu u jego boku.
— Ty też jesteś piękna. - Wymruczałem ciepło, ocierając się dyskretnie swym bokiem o brzuch wadery, po czym zniżyłem łeb i musnąłem płatek jej ucha. Wadera sapnęła prawie niesłyszalnie, szturchając mnie nieco, bym z łaski swojej się odsunął. Nie byliśmy w końcu sami, choć obecność drugiego basiora nie specjalnie mi przeszkadzała.
— Opanuj się, lisku, bo będę zmuszona Cię ukarać. - Na słowa wadery o mało nie rzuciłem się w jej kierunku. Pragnąłem zobaczyć, jaką też karę by dla mnie wymyśliła i tylko Naharys mnie powstrzymywał, by ponownie nie posmakować jej tak samo, jak wtedy w lesie.
— W jaki sposób? - Wymruczałem zmysłowo, posyłając nieco elektryczności, która wniknęła w jej ciało, niczym woda w gąbkę. Wadera sapnęła nagle, gdy spomiędzy jej ud wydobył się płyn. Zacisnęła uda, zdezorientowana i zdegustowana. Spojrzała na mnie gniewnie, po czym ostrzegawczo zmrużyła oczy. Zaśmiałem się, lecz pod wpływem jej ciemniejącego spojrzenia, opanowałem się nieco.
— Reachower to z pewnością tajemnicze miejsce. Byłem w wielu miejscach na świecie, wszędzie jest inaczej.
— To prawda. Tradycje są dla tej społeczności naprawdę ważne. Na przykład wszystkie niesparowane damy musiały nosić podwiązki z różnymi kolorami, a każda oznaczała coś innego.
— Skoro są niesparowane, to po co je jeszcze segregować? - Zamrugałem powiekami, zerkając w oczy wadery, która lustrowała moje usta. Wpatrywała się w nie, lecz ciągnęła dalej, niewzruszona.
— Bo nie każda panna może wyjść za każdego napotkanego osobnika. Kolor czerwony oznaczał, że została już zaręczona, lub w najbliższym czasie pozna tego, za którego wyjdzie. - Chciałem jej przerwać, lecz surowe spojrzenie jej oczu skutecznie mnie powstrzymało. — Daj mi skończyć. - Kiwnąłem głową, pozwalając jej mówić. — Zielony natomiast to znak, że jej partner musi być czystej krwi, a jego pozycja wyższa od Gammy, gdyż posag rodziny nie trafi nigdy w łapy żebraka, czy po prostu bankruta. Fioletowy daje do zrozumienia, że samica jest z niższych sfer, ale poślubi tylko tego, kogo obdarzy uczuciem. Żółty to kolor hybryd, które mogą się łączyć tylko z przedstawicielami niemagicznej części swojego gatunku, czyli na przykład Ty jako ona, mógłbyś być tylko z lisicą.
— Dlaczego?
— Bo istnieje możliwość wyczyszczenia swojego rodowodu. Idąc linią czystej krwi, pokoleniami pozbywasz się historii dawnych przodków. Zacierają się zdolności i moce, a kolejni potomkowie ich już nie posiadają.
— Przecież to... Nie wiem, co mam na ten temat odpowiedzieć... a ty, co myślisz? - Zwróciłem się nagle do Naharysa, który od pewnego czasu znowu milczał jak zaklęty.
— Hmmm, co?
— Pytaliśmy się, co myślisz o zwyczajach w Reachower?
— Hmm, nie wiem, nie znam tej watahy. - Odparł z dezorientacją w tonie. Opuściłem nieco uszy na bok, czując dziwny niepokój wewnątrz mnie. Coś było nie tak.
— Właśnie przed chwilą o nich mówiliśmy. Ktoś tu chyba przebił głową chmury. - Zachichotałem, w czym Itami mi zawtórowała. Spojrzeliśmy na siebie ciepło. Puściłem jej perskie oczko, a wadera podniosła jedną brew do góry.
— Dotrzemy tam, to przekonamy się na własne oczy. Jak na razie słyszałam jedynie pogłoski, że szczeniakom nie nadaje się imion, jak mają w zwyczaju inne Watahy. Dopiero po uzyskaniu nastoletniego wieku, sami decydują jakie imię przyjmą w „Ceremonii Nadania". Jest tylko jeden problem. W przeciwieństwie do Dailoran Reachower zakazało praktykowania poligamii.
— Dlaczego? - Poligamia to nic innego jak możliwość posiadania większej ilości partnerów na raz. Miało to zapobiec fali rozwodów, spowodowanych niepłodnością lub śmiercią jednej ze stron. MOMENT! Że czego Dailoran nie zakazało?! - Zaraz... W naszej Watasze istnieje poligamia? - Spojrzałem na waderę z szokiem wymalowanym na pysku. Zaśmiała się dźwięcznie, po czym pokiwała głową. Nagle zahaczyłem o coś łapą, o mało sobie jej nie skręcając. Z cichym sykiem zerknąłem pod siebie, lecz nie dostrzegając nic w ciemnościach, użyłem swej mocy, by wznieś płomień i oświetlić nam drogę. Tym czymś okazały się połamane gałęzie, których ostre końcówki wbiły się w miękkie miejsce między opuszkami. Bez trudu wyjąłem je, po czym rozejrzałem się po polanie. Robiło się późno, a oni nie mieli schronienia. Warto by było odpocząć po całodniowym marszu. Łapy miałem jak z waty. Ledwo mogłem iść. Itami i Naharys również, czego dowodziło lekko mętne, ale wciąż przytomne spojrzenie wadery. Odwróciłem się w stronę basiora, posyłając w jego stronę wiązkę światła, lecz w tym samym momencie dostrzegłem błysk wielu oczu, skrytych w ciemnościach lasu.
Nim zdążyłem powiedzieć choćby słowo, jeden z napastników rzucił się w kierunku Naharysa. Miał tylko ułamek sekundy, lecz w ostatniej chwili odskoczył, nim ostre pazury zatopiły się w jego ciele. Atak musnął jednak jego ramię, z której po chwili zaczęła płynąć krew. Nie myśląc zbyt wiele, rzuciłem się do przodu. Wróg błyskawicznie wykonał unik przed moim ciosem, wycofując się i znikając jak obłok dymu. Dopadłem do przyjaciela, zdając sobie sprawę ze swojego błędu. Mróz objął moje ciało, a serce zatrzepotało niebezpiecznie. Odwróciłem się w stronę Itami, w której kierunku zmierzało kilka postaci. Warknąłem głośno, czując, jak ogień we mnie wrze.
— Biegnij do niej. - W tej samej sekundzie teleportowałem się błyskawicznie tuż obok wystraszonej wadery. Rzuciłem się na pierwszego z nich, wpadając na niego z całej siły i powalając na ziemię. Oboje przeturlaliśmy się kilka razy po twardym gruncie. Wilczur gwałtownie odepchnął mnie od siebie, a ja odskoczyłem, unikając jego ciosu. Warknąłem na niego z odrazą. Wymierzyłem mu solidnego kopniaka, po czym przeciąłem policzek swymi pazurami. Ponownie użyłem swej mocy, pojawiając się nad głową najbliższego wroga, jaki znajdował się przy waderze. Powaliłem go z góry, wgryzając się w jego kark. Krew trysnęła, lecz to nie był jego koniec. Skubaniec miał w sobie siłę. Zrzucił mnie z siebie, zostawiając Itami.
Cała gromada skupiła się teraz na mnie. Posłałem samicy krótkie spojrzenie, a ona natychmiast zrozumiała. Stanąłem pomiędzy nią a napastnikami, dostrzegając czarnowłosego basiora o złotych oczach, który powalił swego pierwszego przeciwnika. Przez chwilę czas się zatrzymał, a ja wpatrywałem się w dziwnie znajome mi futro, gdy ten nagle się obrócił, a nasze spojrzenia się krzyżowały. Mimo zmiany koloru oczu rozpoznałem go od razu.
~ Więc to jest to, co chciałeś mi zaprezentować? ~ Uśmiechnąłem się do niego, prostując się nieco. Basior odparł atak kolejnego nieznajomego. W jego pysku zalśniła stal. Ostrze miękko wbiło się w ciało. Krew trysnęła i nasączyła ziemię swym szkarłatem, nim ten padł na ziemię martwy. Nie zamierzałem być gorszy, choć myśl o małej rywalizacji, napędzała mnie do działania. Rzuciłem się bez litości na kundla, który śmiał zrobić ruch w stronę mojej samicy. Ryk, jaki z siebie wydobyłem, zatrząsł ziemią w posadach. Uśmiechnąłem się szeroko, napierając na niego swoją mocą, która buchnęła z mojego ciała. Zatoczył się do przodu, po czym zawył, gdy ogień trafił go w łapę. Obnażyłem kły i natychmiast odskoczyłem, gdy drugi rzucił się moim kierunku. Ostrza naszych kłów i szpony raz po raz ocierały się o siebie. Z coraz większym trudem nabierałem powietrza do płuc, ale nie mogłem się zatrzymać. Nie teraz. Obaj zaatakowaliśmy równocześnie, ścierając się sobą w powietrzu. Zerwałem się do biegu. Wyminąłem go, chowając się za jego plecami, a ten kręcił się tak, jak mu grałem. Odparłem cios z prawej i sprawnie lawirowałem pomiędzy nimi, jak gdyby byli tylko zwykłymi pionkami w tej niesprawiedliwej grze. Ogień, który piętrzył się w mym wnętrzu, powoli wypełniał każdą cząstkę mnie. Pierwotna moc, którą w sobie posiadałem, buchnęła z mojego ciała. Ogień i wyładowania elektromagnetyczne połączyły siły. Czułem napływającą w żyłach burzę, która szalała we wnętrzu, torując sobie drogę do wyjścia. Napierała coraz mocniej i mocniej. Odparłem atak kolejnego przeciwnika, który rzucił się na mnie z mordem. Zaatakowałem go tak, jakbym chciał go zniszczyć. Bo w tej chwili byłem zniszczeniem. Wszystkiego i wszystkich. Nie byłem nieśmiertelny, nie byłem wszechpotężny, ale ród, z jakiego się wywodziłem, zawsze posiadał potężne zdolności. Czym więc byli oni — zwykłe psy nieposiadające żadnych cech, które mogłyby ich uratować przede mną? Jednym ruchem uderzyłem ich swą mocą, rzucając jak szmacianymi lalkami. To ja byłem ogniem, to ja mogłem spalić ich wszystkich. Dostrzegając w ich oczach falę strachu, uśmiechnąłem się szeroko. Złoto mych oczu zapłonęło żywym ogniem. Paliło i niszczyło wnętrze, nie raniąc przy tym mnie samego. Nie byłem tak wytrzymały, jak sądziłem. Moc nie była potęgą, lecz na istoty bezmagiczne to wystarczyło. Wszystko jednak spowiła nagła mgła, a z mgły wyszły długie szpony, które niczym cienie oblazły te psy. Na ich ciele kolejno pojawiały się nacięcia, z ran sączyła się krew. Nikt się jednak nie ruszył, a ich oczy zionęły pustką. Byli pod kontrolą.
Uspokoiłem oddech, obserwując widowisko. Naharys napierał na nich swą mocą, tkając powietrze mrocznymi atakami. Nie wiedziałem, że posiada ten żywioł. W sekundę pojąłem, jakie zdolności posiada wilk. Naprzemiennie w dzień i w nocy zmienia nie tylko ubarwienie, lecz także i zdolności. To były naprawdę ciekawe moce, które chciałem poznać, dlatego pozwoliłem mu samemu dokończyć. Ja natomiast zerknąłem na Itami, która doskoczyła do mnie. Zaczęła zajmować się ranami, gdy niebo przeciął grom. Naharys padł jak długi na ziemię, rażony prądem. Spojrzałem w górę, dostrzegając nad taflą księżyca skrzydlatą postać. Czarną niczym noc, z której wydobywał się ogrom mroku. Żywioł połączony był z elektrycznością, która przy naturalnej burzy, syciła się jego energią i potężniała z każdą chwilą. Osobnik spojrzał na nich, a potem na ciała naszych rywali. Z jego gardła wydobył się ryk tak potężny, że w uszach zabiły mi dzwony. Skuliłem się od mocy, jaką z siebie wydobył. W jednej sekundzie pojawił się tuż przy naszych głowach, a potężny podmuch wiatru zmiótł nasze ciała metr dalej. Do mych oczy dostał się piasek. Straciłem widoczność. W uszach wciąż mi dzwoniło, gdy podniosłem się po chwili. Nie mogłem utrzymać równowagi.
— Itami?! Naharys?! - Krzyknąłem tak głośno, że zabolało mnie gardło. Nagle wszystko ucichło. Wiatr się uspokoił, a burza ucichła.
— Atrehu jesteś cały? - Poczuł dotyk wadery i odetchnął z ulgą. — Na wielką Sol, kto to był? Co tu się stało?
— Nie wiem, ale co z Naharysem?!
— Jest nieprzytomny! Zajmę się najpierw twoimi oczami. Daj.
— Nie! - Nie miałem prawa podnosić na nią głosu. Głosu alfy, który drzemał we mnie głęboko i który znalazł drogę na zewnątrz. Poczułem ból, gdy sprzeciwiłem się jego próbie ponownego odezwania. Napierał na moje gardło, próbując wyrwać się z klatki. Syknąłem, po czym ryknąłem, by odegnać go w czeluści. By zamknąć go w klatce, nim narobi większy szkód. Dotarło do mnie, co zrobiłem i niepewnie objąłem samicę. — Przepraszam Itami. - Jej ciało się trzęsło, a ona skuliła się pod naporem głosu. Tego, który nakazywał jej uległość, a którego bał się on sam. — Proszę, zajmij się Naharysem. On może być poważnie ranny. Mi nic nie będzie!
— D...Doo...Dobrze. - Szepnęła i ruszyła w jego stronę, gdy z gardła czarnego basiora wydobył się jęk. Usłyszałem, jak się podnosi i sycząc od ataku pioruna, klnie pod nosem.
— Co... Co się stało!? - Nie wiedziałem i nie wiedziałem, czy chcę wiedzieć. Liczyło się dla mnie tylko to, że moim przyjaciołom nic nie jest. Że Itami jest cała i zdrowa, a Naharys dochodzi do siebie. Byłem wściekły na siebie, że ją skrzywdziłem. Ból i gorycz porażki paraliżował moje zmysły. Zrobiłem jej krzywdę. Sprawiłem, że uległa, okazując mi szacunek z przymusu, którego nienawidziłem. Osłoniłem swoje drugie Ja. Ona już wie, że mam gen Alfy. I strach, że znajdzie źródło mojego pochodzenia i mnie znienawidzi przez fałszywe informacje, wypełniło moje ciało. Skuliłem się, czekając, aż zajmą się odłamkami piasku w mych oczach. Piekło niemiłosiernie, chciałem trzeć i pocierać, ale nawet łzy nie były w stanie się ich pozbyć, a trąc, mogłem na stałe oślepnąć. A myśl, że już nie zobaczę nic, mroziła mi krew w żyłach.
— Jesteśmy. Nasi przeciwnicy zniknęli, zostali zabrani i ci martwi, a wokół panuje tylko pustka... Naharysowi nic nie jest. Zajmę się teraz tobą.
— Dziękuję Itami... I przepraszam za wszystko. Masz prawo mnie znienawidzić za to... - Szepnąłem głucho, a jej łapa zatrzymała się w powietrzu. Wiatr ustał razem z jej ruchem.
< Itami | Naharys?>
Hihihi *zmrużył swe zielone oczy, spoglądając na trójkę nieznanych mu osobników. Dwa mieszańce i wilk, rozglądali się na boki, nie rozumiejąc zapewne, co się stało. Jeden z nich szczególnie przyciągnął jego uwagę. Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając śnieżobiałe kły*
Hihihi *zmrużył swe zielone oczy, spoglądając na trójkę nieznanych mu osobników. Dwa mieszańce i wilk, rozglądali się na boki, nie rozumiejąc zapewne, co się stało. Jeden z nich szczególnie przyciągnął jego uwagę. Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając śnieżobiałe kły*
PODSUMOWANIE
Ilość napisanych słów: 6060
Ilość zdobytych PD: 3030 + 600 PD + 30% ~ 909
Łącznie: 4539 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz